Człowiek z natury pragmatyczny

29.05.2023

Człowiek z natury pragmatyczny

Rozmowa z Marianem Winiarskim, byłym dyrektorem wielu firm mięsnych, dyrektorem Biura SRW RP i Biura Cechu Rzeźników i Wędliniarzy Ziemi Łódzkiej.

Szkoła średnia z kierunkiem technologia mięsa to był pana wybór świadomy?

- To w połowie był przypadek, a w połowie pragmatyczne podejście do życia. Uznałem, że związanie się z branżą mięsną może być pozytywnym zabezpieczeniem na przyszłość. Liczyłem, że przetwórstwo mięsa będzie się rozwijać, choć w socrealizmie stało się po nie długich kolejkach. Spróbowałem swoich sił i zdałem egzamin do technikum przemysłu mięsnego w Łodzi. To był rok 1960. Po pięciu latach zdałem egzaminy z wynikiem bardzo dobrym. Podczas 25-lecia szkoły zostałem nawet wymieniony jako jeden z najlepszych absolwentów.

Podjął pan pracę w wyuczonym zawodzie?

- Tak, ale uznałem, że powinienem nadal się kształcić. Doszedłem do wniosku, że w zakresie technologii mięsa wiem już sporo, więc wybrałem kierunek, który pozwalał na dalszy rozwój. Na kierowniczym stanowisku w zakładzie mięsnym konieczna była wiedza technologiczna, ale także ekonomiczna. Podjąłem więc studia na Uniwersytecie Łódzkim na wydziale ekonomiczno-socjologicznym, gdzie zdecydowałem się na kierunek ekonomika przedsiębiorstw przemysłowych.

Te dwa kierunki bardzo przydały się w pana karierze zawodowej?

 – Na branżę mięsną zacząłem spoglądać poprzez pryzmat ekonomii. Stwierdziłem, że mocno scentralizowane zarządzanie nie miało prorynkowego wymiaru. Obowiązywało centralne rozdzielnictwo – ewidentne zaprzeczenie praw ekonomicznych. Zaczęły się wtedy pojawiać pewne pozytywne zjawiska, co pozwoliło mi podjąć działalność , której celem było uświadomienie pracujących w branży mięsnej, że znajomość ekonomii i dążenie do własnego rozliczania zakładów, które były podporządkowane przedsiębiorstwom centralnym, to konieczność. Pracowałem w zakładzie mięsnym, który zatrudniał ponad 500 osób, a jego szefowie nie mieli żadnego wpływu na rachunkowość firmy. Wtedy zdecydowałem się na napisanie artykułu, który ukazał się w Gospodarce Mięsnej, a poświęcony był zasadom rozrachunku gospodarczego jako elementu racjonalizującego działalność firmy. Muszę przyznać, że ten artykuł został wówczas dostrzeżony i nagrodzony, bo – przyznaję – był ewenementem na tamte czasy.

I to był początek pana długoletniej pracy dziennikarskiej – po godzinach. Jest pan autorem wielu artykułów poświęconych sytuacji w sektorze mięsnym. Obserwacja i analiza tego, co w branży się dzieje, to było działanie dodatkowe. A jak potoczyły się pana losy zawodowe?

- W branży mięsnej przeszedłem wszystkie szczeble – od magazyniera i kierownika magazynu. Z czasem awansowano mnie na zastępcę dyrektora zakładu przetwórczego, gdzie pracowałem do 1989 roku. Wtedy nastąpiła zmiana systemu, a co za tym idzie - nowy rodzaj własności i stylu zarządzania przedsiębiorstwami mięsnymi. Z różnych powodów zrezygnowałem z dotychczasowej pracy i wygrałem konkurs na stanowisko dyrektora firmy w innej branży. Po miesiącu uznałem, że to pomyłka i podjąłem samodzielną działalność – przez siedem lat zajmowałem się hurtową sprzedażą mięsa i jego przetworów.

I tu pojawił się w pana życiu łodzianin Jan Podkówka…

- To prawda. Zaproponował mi stanowisko dyrektora w firmie Wędzonka, której był właścicielem. Tam pracowałem ponad pięć lat. W tym czasie nastąpił silny, oddolny rozwój branży. Pojawiało się coraz więcej zakładów mięsnych, skupionych wokół łódzkiego cechu. W tej organizacji udzielał się Jan Podkówka, który uważał, że istnieje potrzeba wspierania młodych przedsiębiorstw. Zaangażował się także w działanie reaktywowanego wówczas Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP i zaanonsował mnie w jego zarządzie jako osobę, która może wnieść do tej organizacji wiele pożytecznego.

Jakie zadania w SRW RP przed panem postawiono?

- Zaproponowano mi pozyskiwanie nowych członków. Początkowo udało mi się namówić do członkowstwa kilkudziesięciu właścicieli zakładów mięsnych, w tym wielu z regionu łódzkiego. To zaowocowało propozycją pracy na stanowisku dyrektora Biura SRW RW. Pracowałam tam od 2004 do 2005 roku. Podjąłem szerokie działania na rzecz pozyskiwania członków w całym kraju, ale także ich przygotowywania do zmian, jakie miały nastąpić przed wejściem Polski do Unii Europejskiej. Ogromnym zaskoczeniem było to, że deklaracje złożyło około 500 osób. To była lawina, która pociągnęła za sobą także wzrost finansów Stowarzyszenia, ponieważ każdy członek płacił miesięcznie 100 złotych.

Wiem, że miał pan niemały wkład w przekazywanie wiedzy na temat zmian, jakie czekały polską gospodarkę, ale też możliwości zdobywania środków pomocowych  z różnych funduszy.

- To prawda. Wiele firm z regionu łódzkiego – jak Grot, Kawiks czy Jamir – skorzystało z tych podpowiedzi i rozwinęło się dosłownie od chałupnictwa do potężnych przedsiębiorstw mięsnych. W tym czasie pisałem wiele artykułów poświęconych akcesji i zmian z nią związanych. Moje teksty ukazywały się m.in. na łamach czasopisma Mięso czy Gospodarka Mięsna. Każda narada, jakie się wtedy organizowały, wiązała się z podkreślaniem tego, że małe i średnie zakłady to podwalina polskiej branży mięsnej. Z tego okresu bardzo pozytywnie oceniam współpracę z ministrami rolnictwa - Wojciechem Olejniczakiem i Józefem Pilarczykiem oraz głównym lekarzem weterynarii - doktorem Piotrem Kołodziejem. Ten moment mojego życia zawodowego uważam za szczególnie istotny.

Po 2005 roku zrezygnował pan z pracy w SRW RP…

- Musiałem dojeżdżać do Warszawy. To komplikowało moje życie rodzinne. Zostając w Łodzi, miałem możliwość współpracy z właścicielami takich zakładów jak Grot czy Jamir. Kiedy zacząłem podupadać na zdrowiu, musiałem na jakiś czas zrezygnować z pracy. Wydawało mi się, że na tym zakończę ten etap życia zawodowego. Tymczasem, już jako emerytowi,  zaproponowano mi kierowanie biurem łódzkiego cechu. I nie chwaląc się, muszę pozytywnie ocenić ten czas. Udało się bowiem zorganizować wiele szkoleń i konferencji, pozyskać wielu członków. Zależało mi bardzo na tym, by edukować nasze środowisko i stworzyć pewną strategię działania w związku ze stale następującymi zmianami.

Kiedy zdecydował się pan wejść w szeregi emeryckie?

- Mam 78 lat. Trzynaście lat temu zostałem „przepisowym” emerytem, ale blisko 10 lat jeszcze pracowałem w łódzkim cechu.

Cech to jest jedno, a drugim jest to, co mnie w pewien sposób z panem związało – artykuły, które pisał pan regularnie do czasopisma Bilans, wydawanego przez SRW RP. Było ich kilkadziesiąt. Wszystkie wnikliwie oceniające sytuację w branży mięsnej.

- Na bieżąco obserwowałem to, co dzieje się w branży. Ostatnio nawet pokusiłem się o podliczenie tych obserwacji. I sam się zdziwiłem, że napisałem ponad 80 artykułów. Nadal przyglądam się zmianom w sektorze mięsnym i przyznaję - boleję nad pewnymi negatywnymi zjawiskami, które widzę. Satysfakcjonujemy się tym, że mamy teraz  na przykład dobrą pozycję eksportową. Ale ona wynika z dobrej sytuacji w produkcji mięsa drobiowego i wołowego. W zakresie produkcji wieprzowiny, której jeszcze kilka lat temu  liderowaliśmy w Europie, ponieśliśmy totalną klęskę – więcej importujemy niż eksportujemy. Obawiam się, że nie ma w tym zakresie solidnej analizy, która pokazałaby wizję polskiej gospodarki mięsnej za lat kilka-kilkanaście. To wszystko powinno dawać do myślenia, bo w branży mięsnej sukces nie był i nie będzie dany raz na zawsze…

Rozmawiała: Bożena Skarżyńska

Dane Adresowe

Stowarzyszenie Rzeźników i Wędliniarzy
Rzeczypospolitej Polskiej
ul. Miodowa 14
00-246 Warszawa
+48 22 6350184
507-130-369
biuro@srw.org.pl

W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie, w ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Jeśli nie wyrażają Państwo zgody, uprzejmie prosimy o dokonanie stosownych zmian w ustawieniach przeglądarki internetowej.